wtorek, 19 listopada 2013

These lies are leading me astray

Cześć. No więc po dłuższym zastanawianiu się, doszłam do wniosku że opublikuję tą miniaturę co ostatnio napisałam. Co prawda nie jest o Linkin Park, tylko o zespole Hollywood Undead (naprawdę gorąco polecam), ale jest to fanfiction yaoi i postanowiłam je opublikować tutaj wiedząc że mam czytelników którzy czekają na coś nowego :)
Jeśli nie znacie tego zespołu to wymienię tutaj członków i ich pseudonimy :)
Matthew St. Clarie - Da Kurlzz - Matty/Mattie (To właśnie z Jego perspektywy napisana została miniatura)
Jordon Terrel - Charlie Scene
Funny Man - Dylan Alvarez
Danny - Daniel Murillo
J-Dog - Jorel Decker
Johnny 3 Tears - George Ragan
Teraz zapraszam Was serdecznie do czytania :)
***
-Dziś nocujemy w hotelu- Dylan przerwał ciszę panującą w busie.
-Taaak, w końcu się wyśpię!- ucieszyłem się.
-No zobaczymy Mattie- mój rozmówca mrugnął do mnie.
-Zaczynam się ciebie bać.
-Nie mnie się bój, kto inny ci w tym przeszkodzi.
-Nie jestem pewien czy chcę wiedzieć o co chodzi.
-Pogadaj o tym z Jordonem.
-A co ja mam do tego?- mężczyzna nagle się ożywił.
-Jeszcze się nie domyśliliście o co chodzi?
Rozszerzyłem lekko usta po czym szybko je zamknąłem rumieniąc się. Nie podobało mi się to że Dylan sugerował to przy Charliem. Doskonale wiedział że jestem w nim zakochany i to od zawsze. Cały czas to ukrywam a przez takie teksty mogło się to wydać. Wtedy on mnie znienawidzi.
Funny wstał i zaczął iść w kierunku kuchni. Nie wiem jak to się stało ale chwilę później leżał już na podłodze. Narobił przy tym sporo hałasu, więc musiał mocno uderzyć się w głowę. Prawdopodobnie upadając zahaczył nią o kant ‘ściany’. Przez sekundę analizowałem co się właśnie stało i już po chwili klęczałem przy moim przyjacielu.
-Dylan! Dylan, wszystko w porządku?
-Mama…?- zapytał.
-Boże, Dylan! Mocno się uderzyłeś w głowę?
-Mamo, nie krzycz, słyszę cię z tej odległości doskonale.
-Charlie, nie śmiej się! Pomóż mi go położyć na kanapie!
To wcale nie było zabawne. Nie jestem jego matką! Jestem Da Kurlzz do cholery, jestem facetem! Będziemy go musieli zawieźć do lekarza, nie będę go niańczył do końca życia! Byleby tylko nie upatrzył sobie jakiegoś tatusia…
-Tato, czemu mama jest dzisiaj taka marudna?- zwrócił się do Charliego.
-Może jest w ciąży.
-Jordon- warknąłem- to naprawdę mnie nie śmieszy.
-O co ci chodzi? Nie możesz pokazać NASZEMU synkowi jaką jesteśmy szczęśliwą rodzinką?- użył na mnie swojego przekonującego, a zarazem uwodzicielskiego głosu. Zacisnąłem mocno zęby, by nie pokazać mu jak bardzo na mnie działa. Przymknąłem powieki i westchnąłem. Dlaczego on musi mi się tak podobać? Dlaczego nie mogę mu się oprzeć?
I wtedy do głowy wpadł mi pewien pomysł. Dlaczego by nie wykorzystać tej sytuacji? Tyle lat marzyłem o okazji by go pocałować, a teraz on aż się o to prosi.
-Ale wiesz z czym to jest związane?- podejmuję grę.
-Och, oczywiście- objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Nasze czoła się stykały, a moje dłonie spoczęły na jego ramionach. Uśmiechał się do mnie zadziornie i najwidoczniej czekał aż to ja wykonam pierwszy ruch.
-Tato, na co czekasz, pocałuj mamę!- pisnął Dylan.
Jordon wywrócił oczami i po chwili jego usta zetknęły się z moimi. Zacisnąłem mocno powieki i wręcz desperacko pocałowałem go. Po prostu nie mogłem się pohamować. Tyle czasu czekałem  na to by móc to zrobić. Charlie zacisnął dłoń, przez co syknąłem z bólu. Jakby chcąc mi to wynagrodzić pocałował mnie jeszcze raz, tym razem delikatnie, wręcz uspokajająco. Przyciągając mnie jeszcze bliżej próbował zmusić mnie bym otworzył usta. Wiedziałem o co mu chodzi ale musiałem to przerwać zanim przestanę się hamować. Z ogromnym trudem odsunąłem się od niego i uśmiechnąłem nieśmiało. Wydawało mi się, że przez chwilę wyglądał na zawiedzionego, a w jego oczach błysnęło pożądanie, ale musiało mi się przewidzieć. Pogładził mnie po policzku i zwrócił się do Funny’ego:
-No synku, może byś coś zjadł?
***
Dylan siedział w fotelu i coś rysował, a Charlie rozłożył się na kanapie zajmując prawie całą. Opierał swoje plecy o rączkę sofy, a nogi miał zgięte i rozszerzone. Patrzył na mnie z oczekiwaniem przez jakiś czas, po czym kiwnął palcem przywołując mnie do siebie. Uśmiechnąłem się tajemniczo i powoli zbliżyłem się do niego. Usiadłem miedzy jego nogami i oparłem swoje plecy o jego tors. Nie jestem pewien czy się nie przesłyszałem, ale usłyszałem pomruk aprobaty. Uśmiechnąłem się błogo i przymknąłem powieki.
-Czy my o czymś nie wiemy?- usłyszałem głos Danny’ego.
-Zostałem tatusiem!- zaśmiał się Jordon.
-A ja mamusią- mruknąłem.
-A mama i tato się całowali!- krzyknął Dylan.
-Nie było nas raptem godzinę i takie rzeczy się bez nas dzieją?
-Możemy to powtórzyć jeśli chcecie- zaoferował mój ukochany.
-Dzięki, będziecie mieć dziś w nocy cały pokój dla siebie. Specjalnie dostaniecie dwuosobowy z łożem małżeńskim. Na pewno się wam przyda.
Wszyscy zaczęli się śmiać tylko ja miałem spuszczoną głowę i milczałem. Jakoś nie specjalnie chciałem o tym rozmawiać, by przypadkiem nie wyjawić swojej tajemnicy. Pozostało mi tylko czekać na wieczór.
***
-No, Mattie, oto nasz pokój.
Wszedłem do środka i ujrzałem ogromne dwuosobowe łoże na środku pomieszczenie, dwie szafki po jego obu stronach, telewizor na ścianie naprzeciw i drzwi do łazienki po lewej. Szybko się rozpakowałem i usiadłem na łóżku. Po chwili Charlie usiadł koło mnie. Był za blisko. Odsunąłem się kawałek, a on przysunął się. Znowu się odsunąłem, a on westchnął.
-Przeszkadza ci moja bliskość?- zapytał.
-Nie, ja po prostu…
-Więc pozwól mi że się przysunę. Chyba że masz z tym problem.
-Nie, ja tylko… Ja…
-Ty? Nie zgadłbym że ty to ty.
-Dobrze, przeszkadza mi.
-Och, to dziwne bo jak cię całowałem to odniosłem zupełnie przeciwne wrażenie.
-Odsunąłem się potem.
-No właśnie. Dlaczego? Chciałem za dużo?
-Nie…
-To o co chodzi?
-Bałem się, że to zajdzie za daleko.
-Gdybyśmy teraz się całowali to mogłoby zajść. Wtedy byliśmy przy Dylanie więc raczej nic by się nie stało.
-Dobrze, bałem się że się nie powstrzymam- Jordon uniósł brew.
-A dlaczego byś miał?- już jestem martwy. Zaraz mu to powiem.
-Bociękocham- wyrzuciłem na jednym wydechu.
-A może powiedz to tak bym zrozumiał?
-Bo cię do cholery kocham!
-Nawet nie wiesz ile lat czekałem na te słowa- to zdanie poprzedziło namiętny pocałunek złożony przez niego na moich ustach. Rozszerzyłem oczy ze zdziwienia i odepchnąłem go od siebie. Czy on żartował?
-Znowu ci coś nie pasuje Mattie? Kocham cię i tyle lat czekałem na to żeby to zrobić, więc proszę, nie przerywaj.
Ujął moją twarz w dłonie zaczął całować, tak jak zawsze chciałem żeby to robił. Pociągnąłem go kładąc się na łóżku i patrzyłem na niego z dołu. To było cudowne uczucie móc mieć coś na co się czekało przez długi czas. Wszystkim o czym teraz marzyłem było to, by nikt nam nie przeszkodził. Wiem, jak daleko to zajdzie ale właśnie tego chcę.
-No w końcu! Wiecie jak męczące jest przez pół dnia udawanie dziecka i w dodatku pilnowanie was?- głos Funny’ego przerwał tę cudowną chwilę.
-Dylan, do cholery, puka się!- warknął Charlie w dalszym ciągu leżąc na mnie.
-Wiecie, tak wam ciągle nie wychodziło, że byłem pewien że trzeba wam dalej pomagać!
-Czyli to wszystko było zaplanowane?- zapytałem.
-Wiesz, ostatnio twój chłopak przyszedł do mnie i wyznał mi że cię kocha więc musiałem coś zrobić. Jakoś nie specjalnie chciało mi się czekać na to aż sami wpadniecie na to, że jesteście w sobie obaj zakochani. No dobrze, nie przeszkadzam wam już, dobrej nocy- mrugnął i wyszedł.
-Nazwał cię moim chłopakiem- powiedziałem.
-To chyba dobrze, prawda? No chyba, że wolałbyś zostać moim mężem.
-Och, oczywiście.
-Czyli mam rozumieć że mam zacząć się rozglądać za dobrym pierścionkiem zaręczynowym?
-Jeśli chcesz, to czułbym się zaszczycony.
-Dobrze, a teraz pozwól, że dokończę to co zacząłem- chwilę później znów mnie całował.
***
Mam nadzieję, że podobało się wam :) Jeśli chcecie mogę publikować więcej miniatur yaoi, osobiście je uwielbiam.
Bardzo zależy mi na Waszej szczerej opinii :)
Jeśli ktoś chciałby się ze mną skontaktować, miał jakieś pytania, uwagi, prośby to podaję maila do mnie: madefromblack@gmail.com

Pozdrawiam,
Justyna :)

środa, 6 listopada 2013

Coming Back Down...

Cześć. Dawno mnie nie było prawda? Ale Wy też w sumie nie pisaliście. Chociaż się nie dziwię. Nie ma po co do kogoś pisać, jeśli nie ma gwarancji że przeczyta. Nie w ogóle czy ktoś to jeszcze czyta.
Ostatnio nie miałam siły nic pisać. I nie miałam nawet zbytnio ochoty by coś publikować. Nie łatwo jest pisać fanfiction. Może i te osoby mają czyjś wygląd, czyjeś imię i nazwisko, ale tak na prawdę to te postaci w pewnym sensie są wykreowane przeze mnie. To nie jest tak łatwo po prostu coś napisać i to skończyć. Ja po prostu stwierdziłam w pewnym momencie że moje opowiadanie jest bez sensu. Może i jestem w pewnym sensie z nim zżyta ale po prostu przestało mi się podobać. Nie wiem czy mam je kończyć. Nie wiem czy warto.
Oczywiście nie skończyłam z pisaniem. Ostatnio napisałam one-shot'a. Nie jest to o Linkin Park, tylko o Hollywood Undead. A dokładniej jest to yaoi o parze Da Kurlzz (Matthew St. Clarie) i Charlie Scene (Jordon Terrel). Jeśli będziecie chcieli to mogę je tu dodać.
Mam nadzieję, że są tu jeszcze jacyś czytelnicy.

Pozdrawiam,
Justyna

piątek, 14 czerwca 2013

Do końca

Witam was po dłuższym czasie. Przez prawie cztery tygodnie nic nie dodałam, wiem. Ale za to napisałam długą, bo aż na dziewięć stron, Bennodę. Z początku może się wydawać kolorowa bajką.
Nie wiem kiedy opublikuję kolejny rozdział. Ale postaram się go napisać dość szybko.
Bez dłuższych wstępów, zapraszam was na tego oto Shot'a : )
***
                Ciemność, ciemność i jeszcze raz: ciemność. Mike Shinoda nie widział nic poza nią. Po omacku doszedł do drzwi frontowych i je otworzył. „Komu przeszło przez myśl odwiedzać mnie o pierwszej w nocy?”- zastanawiał się.
                Jednak w chwili gdy zwaliło się na niego ciało jego najlepszego przyjaciela wszystko stało się jasne. Było od niego czuć alkohol. Ciemnowłosy domyślił się, iż noc spędził w klubie. Tylko dlaczego nie wrócił do siebie? Przecież Talinda z Anną wyjechały niedawno i mają wrócić dopiero za jakiś tydzień, więc nie zaszkodziłby mu powrót do domu o tej porze i to w takim stanie.
                Ale Michael nie myślał o tym. Zastanawiał się tylko co takiego musiało się stać, że Chester znalazł się w jego domu nieprzytomny i w dodatku w ciągu tej nocy wypił więcej niż w ciągu ostatniego miesiąca. Pokręcił zmartwiony głową i wziął go na ręce. Ciało Chaza bezwładnie leżało na jego rękach.
                Zaniósł go do sypialni i ułożył ostrożnie na łóżku. Zanim całkowicie go puścił spojrzał na jego twarz. Wyglądał pięknie, jak zawsze zresztą. Ucałował go w czoło i chciał pójść do salonu z zamiarem spędzenia nocy na kanapie. Jakież było jego zdziwienie, kiedy ręce Chestera oplotły go w pasie przyciągając jego ciało do siebie.
                Spojrzał na Benningtona i zorientował się, że jego pijany przyjaciel przez sen przytulił się do niego i raczej go nie puści. Ochoczo pogodził się z losem i odwzajemniając uścisk, a także leżąc na przyjacielu zamknął oczy, by po chwili zasnąć.
                Dlaczego tak łatwo przystał na to? Odpowiedź jest prosta, otóż Mike kochał Chaza. Od dawna. Jednak nie była to braterska miłość. Kochał go jak mężczyzna kocha kobietę, jak swoją jedyną, prawdziwą  miłość. Czerpał przyjemność z każdego dotyku, uśmiechu, słowa… On był dla niego powietrzem, nie mógł bez niego żyć. Bał się jednak okazywać swoje uczucia, ponieważ wiedział, że gdyby wyszły one na jaw, mogłoby to wszystko zniszczyć.
                Nie wiedział, co myśli o tym wszystkim Chester. Jednak jeśli patrzyłby na niego jeszcze przez chwilę, dostrzegłby tajemniczy uśmiech na jego twarzy…
***
                -Mikey… Co się działo w nocy…? Pamiętam tylko, że byłem w klubie i…- Mike’a obudził zdziwiony głos Chaza.
                -Ches, naprawdę? Musisz teraz? Śpię- mruknął niezadowolony z tego, że ktokolwiek zdołał wyrwać go ze snu.
                -Okay, tylko dlaczego, powiedz mi proszę, na mnie leżysz?
                Shinoda szybko z niego zeskoczył rumieniąc się. Spuścił głowę i zamilkł na dobre. Jego przyjaciel wywrócił oczami i spojrzał na niego z politowaniem i zapytał:
                -A czy ja Cię prosiłem, abyś ze mnie schodził?
                Michaela zamurowało. Czy Chester właśnie…? Jednak nie długo było mu dane się nad tym zastanawiać, ponieważ obiekt jego rozmyślań postanowił zrobić coś, co całkowicie wytrąciło mężczyznę z równowagi.
                Teraz Mike siedział mu okrakiem na kolanach. Spojrzał na Chaza pytająco, na co ten się tylko zaśmiał. Oparł swoje czoło o jego, zmniejszając tym samym odległość między ich twarzami. Młodszemu z nich serce zaczęło bić tak szybko, a także tak głośno, że bał się, by jego towarzysz tego nie usłyszał. Jego oddech był nierówny, a zarazem przyspieszony.
                -I jak Ci się spało, Mikey? Hmmm?- wymruczał tuż przy jego twarzy podniecającym głosem.
                Shinodą targały sprzeczne uczucia. Z jednej strony nie chciał przerywać tego momentu, a z drugiej bał się iż zrobi coś nieodpowiedniego. Spojrzał w oczy ukochanego i poczuł, że tonie w jego brązowych tęczówkach. Nie potrafił wydusić z siebie żadnego słowa, ponieważ dla niego nic nie miało znaczenia w tamtym momencie. Liczyła się tylko tamta chwila i ta bliskość. Nie wiedział co ma robić, jednak chciał nacieszyć się tym momentem. Kolejny taki może nastąpić… nigdy.
                -Hej, co jest?- Chester uniósł jego podbródek i pogładził kciukiem jego policzek.
                Mężczyzna przygryzł zmysłowo wargę, na co starszy z nich tajemniczo się uśmiechnął. Michael miał ogromną ochotę pocałować swojego przyjaciela, jednak powstrzymał swoje rządze. Wolał nie niszczyć tek starannie zbudowanej przyjaźni. Zebrał się w sobie i w końcu przemówił:
                -Wypadałoby zjeść śniadanie, nie uważasz?
                Niechętnie wstał i zszedł na parter domku do kuchni. Całkowicie rozbawiony Bennington ruszył powoli za nim. Kiedy wszedł do pomieszczenia zastał go stojącego przodem do szarego blatu.  Na twarz Chaza wpełzł tajemniczy uśmiech.
                Zaszedł Mike’a od tyłu obejmując go w pasie i kładąc swój podbródek na jego ramieniu. Poczuł jak jego ciało zadrżało. Jednak zignorował to, cokolwiek to było i wyszeptał:
                -Przyznaj się, chciałbyś powtórzyć dzisiejszą noc…
                Shinoda starał się zignorować natarczywego mężczyznę i odwrócił się do niego wręczając mu jego porcję płatków. Widział zawód w jego oczach, lecz wmawiał sobie, że się przewidział. Był tego niemal pewien.
                -Myślałem, że będziemy jeść z jednego talerza- szepnął starszy.
                Mike zamrugał. Chyba się przesłyszał. Popatrzył na nie przejawiającego żadnych uczuć Chestera i stwierdził, iż był to tylko i wyłącznie wytwór jego chorej wyobraźni. Pokręcił bezradnie głową i wziął się za jedzenie.
***
                Michael przysypiał na kanapie. Jego głowa wylądowała na ramieniu Benningtona, na co on przyciągnął go do siebie, obejmując go w pasie. Mężczyzna zareagował niekontrolowanym mruknięciem, co znacznie zadowoliło drugiego. Chaz wyłączył telewizor i klęknął przekładając jedno swoje kolano na drugą stronę jego towarzysza. Teraz patrzył na niego z góry, przez co Shinoda musiał zadrzeć głowę, by móc na niego patrzeć.
                Ręka starszego powędrowała od koniuszków palców przyjaciela do jego policzka. Zaczął bawić się jego przydługimi włosami uśmiechając się przy tym znacząco.
                -To jak? Odpowiesz mi na moje pytanie, które zadałem dziś rano?- Mike usłyszał pytanie.
                Westchnął z zrezygnowaniem. Wiedział, że tym razem nie będzie ucieczki przed odpowiedzią. Wypuścił ze świstem powietrze i spojrzał na ukochanego. Michael Shinoda zdecydowanie nie potrafił okłamywać osoby którą kocha.
                -Wspaniale, to znaczy… Ummm…- jąkał się.
                -Chciałbyś to powtórzyć- zaśmiał się jego towarzysz.
                -I tu mnie masz.
                -Nieprawda. Nie mam Cię. Nigdy nie miałem. Ale będę- usłyszał szokującą odpowiedź.
                The Glue nie potrafił wydobyć siebie żadnego słowa. Otwierał usta, tylko po to by po chwili je zamknąć. Niczym karp. Bennington zaczął się śmiać. Przejechał palcem wskazującym po jego ustach, po czym wstał, złapał go za rękę i pociągnął za sobą.
                Zmierzał w stronę sypialni. Shinoda szedł za nim otępiały. Nie wiedział czego się spodziewać, ani co zrobić. Kiedy oboje znaleźli się w pomieszczeniu, które było ich celem, starszy mężczyzna przygwoździł młodszego do ściany. Naparł swoimi dłońmi na jego ramiona i patrzył mu w oczy. Szukał w nich jakiś uczuć jednak jedyne co widział był szok.
                -Na co czekasz?- szepnął czarnowłosy.
                -Na twoją zgodę- oparł zgodnie z prawdą drugi.
                -Masz ją od zawsze, Chazzzy…
                I wtedy spełniło się marzenie obu mężczyzn. Ich wargi zetknęły się w namiętnym pocałunku. To była jedna z najpiękniejszych chwil w całym ich życiu. Nigdy nie myśleli, że ich marzenia się spełnią. Jakie marzenia? Dla Chestera był to Mike, a dla tego drugiego, ten pierwszy.
                Cieszyli się tą chwilą, na którą czekali całe swoje dotychczasowe życie. Młodszy mężczyzna jęknął gdy drugi z nich wepchnął język do ust kochanka. Jego dłoń wślizgnęła się pod koszulkę drugiego, a druga błądziła po udzie ukochanego. Michael był bezradny, pomimo iż usilnie próbował zapanować nad Benningtonem, on był znacznie silniejszy.
                -Przyzwyczajaj się, że w większości sytuacji to ja będę górą, Mikey…- szepnął zmysłowo Chaz.
                Shinoda zaczął rozpinać guziki w koszuli Chaza, lecz przerwał i patrząc mu w oczy zapytał:
                -Skąd wiedziałeś?
                -Pamiętasz jak znalazłeś mnie nieprzytomnego za swoimi drzwiami? Pamiętasz jak byliśmy w perfumerii i ty oglądałeś perfumy? Jak znalazłeś jakieś, które według Ciebie śmierdziały piwem?
                Dla Mike’a wszystko zaczęło się układać w logiczną całość. Oszukał go! Jak mógł? On mu ufał, martwił się, a on tak po prostu go oszukał!
                -Jak mogłeś mnie oszukać?!? Ja się martwiłem, ufałem ci! Wyjdź stąd. Opuść mój dom i zostaw mnie w spokoju. I nie ma „ale”.
***
                Minął tydzień. Tyle czasu nie rozmawiali. Od pamiętnej sprzeczki. Chaz uszanował jego prośbę, jednak nie na długo. Dał mu wystarczająco dużo czasu na przemyślenia, a teraz musiał mu pokazać, że nie może bez niego żyć.
                Wślizgnął się do jego domu i wszedł po cichu do kuchni. Wiedział, że jego ukochany przesiaduje na piętrze, czuł to. Usiadł na blacie na wprost schodów i postanowił na niego czekać. Spojrzał na zegarek. Dwudziesta druga. No cóż, lepiej późno niż wcale…
                Nie siedział długo. Po jakiś pięciu minutach po schodach zszedł sam Shinoda. Miał na sobie tylko bokserki i…
                -Masz na sobie moją koszulę…- zauważył zaskoczony Chester.
                Mężczyzna stanął w miejscu i zaczął wpatrywać się w niespodziewanego gościa. Ten podszedł do niego i przytulił go mocno do siebie. Tak bardzo się cieszył, że go odzyskał. W końcu to wszystko się ułoży… prawda?
                -Chaz… Może lepiej zapomnijmy o wszystkim. Tak będzie lepiej…- powiedział Spike.
                -Ty nie wierzysz w to co mówisz, Shinoda- warknął starszy z nich.
                To prawda, nie wierzył. Jednak bał się, że to wszystko jest nieprawdą. Że skończy się to tak, że jego ukochany go wyśmieje. Nie potrafiłby tego wytrzymać…
                Wyrwał się z uścisku przyjaciela i poszedł do salonu. Nie mógł znieść jego bolesnej bliskości. To był ból nie do wytrzymania. I ta obawa, że to wszystko jest żartem…
                Bennington ruszył za nim i zastał go stojącego przodem do ściany. Wpatrywał się w nią pustym wzrokiem. Niedaleko przed nim stał drewniany stół, o który oparł się Chaz.
                -Mikey, kocham Cię…- szepnął.
                -Naprawdę?- ożywił się.
                -Z całego swojego serca. Od zawsze, na zawsze- przytaknął.
                Czarnowłosy podszedł do niego i zmusił go do tego, by usiadł na stole. Stanął pomiędzy jego nogami i pocałował go napierając na niego całym swoim ciałem. Chester nie mógł wytrzymać tego, że to nie on był górą. Usilnie próbował się przebić, jednak jakaś niewytłumaczalna siłą wstąpiła w jego ukochanego.
                Michael zaśmiał się i zaczął rozpinać guziki koszuli, którą miał na sobie jego kochanek. Kiedy udało mu się ją ściągnąć zabrał się za swoją. Cały czas jednak zawzięcie całował Chaza. Położył go delikatnie na meblu, a następnie sam wylądował na nim.
                -Chcę Cię. Tu. Teraz. Na tym stole- mruknął w jego rozchylone usta.
                -Nie mogłeś wybrać innego miejsca? Trochę mi niewygodnie, kocie…
                -Och, nie narzekaj. Chyba, że wolisz kibel w barze dla gejów…
                -Sugerujesz coś?
                A to był dopiero początek tej wspaniałej dla nich nocy…
***
                Mike obudził się trzymając w swoich ramionach cały swój świat, Chestera Benningtona. Jego powód do życia opierał swoją brodę na jego nagiej klatce piersiowej i wpatrywał się w niego z uśmiechem na twarzy. Na wpół przytomny mężczyzna przyciągnął go bliżej siebie by mieć tuż przed oczami jego twarz.
                -I jak, wyspałeś się?- zachrypiał Chaz.
                -Pewien przystojny i seksowny chłopak mi na to nie pozwolił. Wiesz może dlaczego?
                -Byłeś cudowny. Taki… inny niż zwykle. Tylko… co my powiemy dziewczynom?
                -Jak to co? Musimy z nimi poważnie porozmawiać…
                Starszy z nich uśmiechnął się, a następnie wstał, ubrał się i zszedł na dół. Shinoda chcąc nie chcąc zrobił to samo. Cały dzień spędzili na oglądaniu The Walking Dead, rozmowie i śmianiu się. Pod koniec dnia uświadomili sobie, że za około godzinę wracają dziewczyny.
                -Mikey, boję się…
                -Dlaczego? One na pewno zrozumieją- mówił Michael wbrew temu co czuł.
                Chester wtulił się w niego, przykładając swoją twarz do wgłębienia w jego szyi. Tak bardzo go kochał i nie chciał go stracić… Bał się, że przez jakąś głupotę to wszystko pryśnie niczym bańka mydlana. Jego ukochany uniósł jego podbródek i powiedział:
                -Pamiętaj, cokolwiek się stanie, ja zawsze będę przy tobie, kocham cię, Chazzy…
                Bennington spojrzał w jego brązowe tęczówki i pocałował go. Kiedy on oddał pocałunek, popchnął go na ścianę i wepchnął mu język do ust. On splótł ręce na jego karku i rozchylił szeroko wargi oddając mu się całkowicie. Zaaferowani sobą nie zauważyli, że ktoś koło nich stoi.
                -Mówiłam ci Tal, że właśnie to zastaniemy po powrocie do domu!- zaśmiała się Anna.
                Mężczyźni gwałtownie od siebie odskoczyli i stali ze spuszczonymi głowami. Nie chcieli, żeby dowiedziały się w taki sposób. Mieli im to delikatnie przekazać…
                -My… To znaczy…- zaczął młodszy.
                -Ej, spokojnie. Powiedzcie nam tylko gdzie chcecie mieszkać? Tu czy w domu Chaza?- tym razem odezwała się Talinda.
                Obaj spojrzeli na nie jak na wariatki. Czy oni się przypadkiem nie przesłyszeli? One tylko się uśmiechały wyczekując cierpliwie odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie. A ponieważ jej nie dostały, Anna powiedziała:
                -Myślę, że tu wam będzie lepiej. I spokojnie, z rozwodem wszystko załatwimy. Moje rzeczy i tak już są w naszym nowym domu, a twoje Chester… no cóż, Byłyśmy tak wspaniałomyślne i Ci je przywiozłyśmy. Życzymy wam szczęścia, Bennoda forever.
                Kiedy obie kobiety opuściły mieszkanie, natychmiastowo rzucili się do okna. Nie wierzyli w to co usłyszeli. Jednak to co zobaczyli zdziwiło ich jeszcze bardziej. Anna i Talinda stały przed, teraz ich, domem i całowały się.
                Czy to nie był jakiś chory sen? Może to ich wyobraźnia? Jednak oni w tamtym momencie porzucili wszelkie myśli i wpadli sobie w ramiona, ciesząc się z własnej bliskości…
***
                Zamknął za sobą drzwi łazienki która znajdowała się w studiu i podszedł do Mike’a, a następnie przytulił go od tyłu. On przekręcił się niezdarnie w jego ramionach i usiadł na blacie od umywalki. Chester uśmiechnął się szelmowsko i pochylił się nad jego szyją, i… zrobił mu malinkę. Shinoda spojrzał na niego z oburzeniem i już miał się odezwać, kiedy jego ukochany zatkał mu usta pocałunkiem. Dosyć brutalnie wcisnął swój język między wargi młodszego i gładził nim jego podniebienie. Mimo, iż jego parter był nieco oburzony jego gwałtownym zachowaniem oddał mu się całkowicie.
                Po jakimś czasie Bennington odsunął swoją twarz od jego i uśmiechnął się. Chwycił jego dłoń i pociągnął go za sobą mówiąc:
                -Choć, bo zaczną nas szukać…
                Wyciągnął rękę, by nacisnąć klamkę, jednak drzwi okazały się być… otwarte. Spojrzał na nie z niepokojem, jednak nie odezwał się ani słowem i poprowadził za sobą niczego nie świadomego kochanka.
                Szybko dotarli do ‘salonu’ i zastali siedzących na kanapach chłopaków. Jednak coś było nie tak. O dziwo wszyscy milczeli, a w powietrzu unosiła się spięta atmosfera. Para popatrzyła na nich z niepokojem. Po chwili odezwał się Joe:
                -Macie nam może coś do powiedzenia?
                -Nie…- odparł ostrożnie Chester.
                -To dziwne, prawda? Mike, pomimo że rozwiódł się prawie pół roku temu ciągle chodzi wesoły, na jego ciele pojawiają się wciąż nowe malinki. Oboje rozwiedliście się w podobnym czasie i zamieszkaliście razem- powiedział Dave.
                -Przestańcie nas w końcu okłamywać, widziałem was przed chwilą! Jak długo mieliście zamiar trzymać to w sekrecie przed nami?- dodał Rob.
                Ches spojrzał na Shinodę. Nie wiedzieli co mają powiedzieć, ani czego się spodziewać. Liczyli na tolerancję ze strony swoich przyjaciół. Złapali się mocno za ręce i patrzyli sobie w oczy zadając sobie to jedno, dręczące pytanie: Co dalej?
                -Wspólnie doszliśmy do wniosku, iż musicie zdecydować. Albo zespół, albo… wasz związek- odezwał się Brad.
                Oboje spojrzeli na niego jak na wariata. Jak mógł kazać im wybierać? Przecież to jest niedorzeczne. Zawsze byli przyjaciółmi, trzymali się razem i teraz to wszystko ma się skończyć.
                -Żartujesz- szepnął Chazzy.
                -Nie, Chester. Wybieraj, teraz.
                Mike spojrzał na niego z lękiem. Czyli teraz to wszystko się skończy. Te siedem miesięcy pójdzie w zapomnienie, był tego pewien. Bał się tego pożegnania, ale przecież to JEGO decyzja…
                Jego ukochany spojrzał na niego smutno. Ujął jego twarz w dłonie i złożył na jego ustach delikatny, lecz długi pocałunek. Chciał zapamiętać smak jego pełnych ust. Nie chciał się z nim rozstawać, jednak nie potrafił pozostawić zespołu, który kochał.
                -Będzie mi tego brakowało, Mikey… Przepraszam cię- wyszeptał załamującym się głosem Bennington.
                Nie wierzył w to, co się działo. On naprawdę chciał to wszystko przekreślić? Wymazać z pamięci przez głupi brak tolerancji? Spojrzał w jego oczy doszukując się jakiegokolwiek znaku, świadczącego o tym, iż to był żart. Jednak tego nie znalazł.
                The Glue odsunął się od niego i spojrzał z nienawiścią na resztę chłopaków z zespołu. Nienawidził tego co zrobili. Nigdy im tego nie wybaczy.
                -Gratuluję, właśnie zniszczyliście moje życie- syknął- tego chcieliście? Proszę bardzo, macie! Zepsuliście miłość mojego życia! A ty- zwrócił się do byłego kochanka- jak mogłeś złamać obietnicę? Mówiłeś, że będziesz ze mną, choćby nie wiem co. „Z całego swojego serca. Od zawsze, na zawsze”. Pamiętasz te słowa? Przypominasz sobie moment, w którym je wypowiedziałeś? Ja doskonale to pamiętam, Chester. Nie wiem, co takiego się stało, że nagle chcesz to wszystko cofnąć, ale wiedz, że ja NIGDY nie przestałem cię kochać. I będę cię darzył tym uczuciem, aż do usranej śmierci- wyrzucił z siebie, po czym dodał- i nie oczekujcie mnie tutaj. Żegnam się z wami ostatecznie, raz na zawsze. Nie zobaczycie mnie już nigdy. Chyba, że łaskawie przyjdziecie na mój bliski pogrzeb… Umrę.
                Ostatni raz spojrzał na nich, a jego wzrok zatrzymał się dłużej na ukochanym. Wykrzywił wargi w gorzkim uśmiechu i upuścił studio szybkim krokiem.
                Słowa pół-japończyka dotarły do nich dopiero po jakimś czasie. Nie było to sekundy, tylko kilkanaście długich minut, podczas których wpatrywali się drętwo w drzwi, w których niedawno stał ich przyjaciel.
                Dopiero po tym czasie Bennington oprzytomniał. Rzucił się biegiem, próbując znaleźć Michaela. Jedynym pomysłem jaki mu przyszedł do głowy, to ich dom. Jak najszybciej tylko mógł, dotarł tam. Nerwowo otworzył drzwi i wbiegł do kuchni. Nikogo nie było. W sypialni, salonie, korytarzu. Została tylko łazienka…
                Pośpiesznym krokiem wszedł do tego właśnie pomieszczenia. Obawiał się tego co ujrzy, ale mimo wszystko zamaszystym ruchem otworzył drzwi. Nie mógł uwierzyć w to, co tam zastał. Mike, jego ukochany Mike, siedział na ziemi oparty o ścianę w kałuży krwi, sączącej się z jego porozcinanej ręki. W dłoni trzymał żyletkę. Chester padł przy nim na kolana i krzyknął:
                -Przestań!
                -Patrz, tu jest siedem rozcięć, jak siedem miesięcy i siedem słów pożegnania, które usłyszałem i ciebie- zaśmiał się cicho i boleśnie w odpowiedzi.
                -Błagam cię, nie…- szepnął Bennington.
                -Taka jest kolej rzeczy. Wyrwałeś me serce, teraz się wykrwawiam…
                -Przepraszam, ja nie chciałem, ja… Myślałem, że to wszystko się ułoży, że i tak będziemy razem… Nie chciałem poświęcać tego zespołu…
                -I wolałeś poświęć mnie… Moje życie.
                -Mike, proszę… Zrobię wszystko… Gdybym tylko mógł cofnąć czas…
                Shinoda w odpowiedzi oparł głowę o ramię ukochanego i szepnął błogo:
                -Kocham cię, Chazzy…
***
                -Mikey? Co robisz?- rozległ się w domu głos.
                -Przeglądam twoje zdjęcia… Mógłbyś tu przyjść?- dało się słyszeć odpowiedź z salonu.
                Trzydziestosiedmioletni Chester Bennington powlókł się w stronę, z której dochodził głos. Usiadł na kanapie obok jego właściciela i spojrzał na trzymany w jego rękach album ze zdjęciami. Miał on nalepioną karteczkę z napisem „Mikey i Ja”. Na sam ten widok jego oczy zaszkliły się, jednak szybko to ukrył, mrugając kilkakrotnie.
                -Nigdy nie widziałem tego albumu… Mógłbyś mi opowiedzieć o tym Mike’u?
                Mężczyzna westchnął i wziął przedmiot z jego rąk. Otworzył go na jednej ze stron. Było to akurat zdjęcie ukazujące ich obu w swoich objęciach. Wpatrywali się w siebie zakochani, nie świadomi tego, co zgotował im los. Wskazał palcem na czarnowłosego i powiedział:
                -To jest Michel Kenji Shinoda. Mój najlepszy przyjaciel. Mieliśmy razem zespół, Linkin Park… Ja, On, Brad, Rob, Joe i Dave.
                -A czy byliście znani?
                -Cholernie znani. Kiedyś puszczę ci nasze płyty- na chwilę się zamyślił- Bardzo go kochałem. Byliśmy ze sobą przez siedem miesięcy, aż do pewnego… incydentu. Chłopacy z zespołu dowiedzieli się o wszystkim i kazali mi wybierać. Albo zespół, albo nasz związek. A ja byłem tak naiwny i myślałem, że jeśli powiem, iż wybieram zespół to uda mi się obie te rzeczy pogodzić… Ale ON tego nie wytrzymał. Wybuchł przy nas i powiedział co o tym wszystkim myślał. I ja w duchu się z nim zgodziłem. I wtedy… on odszedł. Ja ocknąłem się dopiero po dłuższym czasie i pobiegłem za nim. Znalazłem go całego zakrwawionego, w łazience, w naszym domu. Przepraszałem go, błagałem, by mnie nie opuszczał… Ale odszedł. Jego ostatnie słowa to „Kocham cię, Chazzy…”. Codziennie modlę się do Boga, by miał go w opiece i by pozwolił mi go zobaczyć po śmierci. Tak bardzo go kochałem… kocham. Nigdy sobie nie wybaczę tego jak go potraktowałem. Mam nadzieję, że ty będziesz szczęśliwy synku… Dziś mija dziesięć lat od kiedy go nie ma…
                Piętnastolatek przytulił swojego przybranego tatę do siebie i pozwolił mu się wypłakać. Nigdy mu o tym nie opowiadał i w sumie mu się nie dziwił. Współczuł z całego serca jemu i jego ukochanemu. Nienawidził tych ludzi, przez których to wszystko tak się potoczyło. Nigdy im tego nie wybaczy, obiecał to sobie. A także to, że kiedyś ich odnajdzie. Wyrządzili mu wielką krzywdę, o tak. Jednak nie na to czas teraz. W chwili obecnej musi się zająć swoim płaczącym tatą…
***
                Wszystko miało być bajką, nie było. Skończyło się tragicznie, bo samobójstwem. A stało się tylko i wyłącznie przez ludzką zawiść i nietolerancję. Ludzie nie rozumieją odmienności, nie pojmują potęgi miłości. To dla nich z trudne, bo w końcu nie jest przyziemne. Jest to coś niezrozumiałego, czego rozum nie potrafi pojąć…
                Szkoda, że w przypadku Chestera i Mike’a historia się tak potoczyła. Przecież wszystko mogło się zakończyć inaczej… Jednak wyszło jak wyszło, Bennington czasu nie cofnie, choćby chciał. Niedługo po śmierci ukochanego przeprowadził się do Phoenix i adoptował syna. Nazwał go Mike. Pomime lat i upływu czasu nigdy nie zapomniał o swojej miłości. Ona została w jego sercu na zawsze. Do końca…

***
Mam nadzieję, że wam się spodobało. Czekam na wasze opinie w komentarzach. Ostatnio mało osób się udziela. To trochę smutne, bo wydaje mi się, że nikt tego nie czyta...
Więc proszę was bardzo komentujcie, oceniajcie no i czekajcie na następny rozdział : )
Pozdrawiam,
Justyna : )

niedziela, 19 maja 2013

What I've Done 005

Miałam napisać wczoraj... Przepraszam! Po prostu niedawno wróciłam, w piątek miałam konkurs a wczoraj odsypiałam i takie tam... No i całkowicie wyleciało mi to z głowy.
Ale jestem już z nowym, piątym rozdziałem :) Mam już na brudno napisaną kolejną miniaturkę-bennodę :)
Jeśli chcecie to mogę ją niedługo dodać :)
No cóż, nie zanudzam już i zapraszam na nowy rozdział :)
***
-Chester, proszę Cię!
Ja już nie dam rady dalej iść!- jęczałam.
Usiadłam na ławce obok i złapałam się za brzuch. Super, jeszcze kolkę złapałam! Skrzyżowałam ręce na piersiach i powiedziałam:
-Nigdzie nie idę.
-Oj, proszę cię! Jeszcze tylko ten sklep!
-Przy każdym to mówisz. A w żadnym nic nie było.
-Oj, choć i nie marudź- powiedział i pociągnął mnie za rękę.
Weszliśmy do małego i dość ciasnego sklepu o nazwie „Rock&Metal”. Półki po prawej stronie zajmowały glany i martensy. Po środku stał regał z pieszczochami i innymi takimi rzeczami. Po lewej z kolei stronie były ubrania. Kasa była na samym końcu. Poczułam szarpnięcie w ręce i już stałam przy półce z butami. Bennington zaszedł mnie od tyłu i szepnął z ironią:
-Nic tu nie ma, prawda?
Uśmiechnęłam się i zaczęłam się przyglądać obuwiu. Bardziej interesowały mnie glany więc martensy całkowicie olałam. Najbardziej spodobały mi się czarne do kolan. Zdjęłam je z półki i usiadłam na stołku by je przymierzyć. Były idealne: nie za duże, ale też nie za małe. Zdjęłam je i położyłam obok siebie.
-Nie podobają ci się?- usłyszałam zawiedziony głos Chestera.
-NIE! To znaczy… Są świetne, idealne- zareagowałam szybko.
On tylko się uśmiechnął, zapakował je i położył na ladzie. Chciałam się odezwać, zaprotestować, ale on tylko się zaśmiał i pociągnął mnie do kolejnego regału. Zaczął szperać w ubraniach i rzucił mi spodnie i bluzkę.
-Mam iść do przymierzalni?- spytałam.
-Nie, możesz przebrać się tutaj!- sarknął.
Pokazałam mu że ma coś nie tak z głową i poszłam do przymierzalni. Okazało się, że dostałam od niego do ubrania podarte czarne rurki i czarną bluzkę z jednym rękawem z t-shirt’u. Ona też była podarta. Szybko się przebrałam i wyszłam. Okręciłam się dookoła jak modelka i stanęłam przed uśmiechniętym Chesterem.
-Pięknie!- krzyknął.
Uśmiechnęłam się i poszłam przebrać się z powrotem. Złożyłam ubrania w kostkę i już chciałam je odłożyć na półkę, ale szatyn wyrwał mi je i położył obok butów.
-CHESTER! Co ty do diaska robisz?- nie wytrzymałam.
-Och, nie marudź. Choć, tu jest jeszcze jeden regał- odparł i zaczął przeglądać pieszczochy.
Przewróciłam oczami i do niego podeszłam. Również zaczęłam przerzucać wszystko co było w koszyku. Po jakimś czasie natrafiłam na taką która mi się podobała. Przymierzyłam ją i okazało się, że była idealna. Uśmiechnęłam się triumfalnie i pokazałam Chesterowi.
-Świetna! Choć już do kasy- stwierdził i podał wszystko kasjerce.
Otworzyłam torebkę i pogrążyłam się w szukaniu pieniędzy. Znalazłam wszystko oprócz nich. W końcu znalazłam to czego szukałam i wyciągnęłam by położyć na ladę, kiedy usłyszałam wesoły głos młodej kobiety:
-Dziękuję za zakupy, zapraszam ponownie.
Spojrzałam zdezorientowana na mojego towarzysza, który uśmiechał się do mnie głupio. Pokręcił bezradnie głową i wyciągnął mnie ze sklepu. Torebka zsunęła mi się z ramienia i upadła na ziemię. Schyliłam się by ją podnieść, ale w tym samym czasie zrobił to Chester. Nasze spojrzenia spotkały się, a dłonie zetknęły na pasku od torebki. Po moich plecach przebiegł dreszcz. Szybko podniosłam torebkę i zarumieniona wstałam. Wyciągnęłam rękę z pieniędzmi w stronę szatyna, który  automatycznie wyprostował się udając, że nic się nie stało.
-Żartujesz sobie?- oburzył się- To dla ciebie!
-Nie przyjmę tego!
-Musisz!
-Niby dlaczego?
-Bo… Bo ja cię proszę.
Uniosłam brwi do góry i machnęłam znacząco banknotami. On tylko wziął je i wsadził z powrotem do mojego portfela. Tupnęłam ze złości nogą i usiadłam obrażona na ławce. Skrzyżowałam ręce na piersiach i postanowiłam się do niego nie odzywać. Co on sobie w ogóle wyobraża? Nie mam zamiaru przyjąć tego od niego! Nie wiem co on sobie w ogóle pomyślał? Że kupi mi coś i wszystko będzie super? W sumie to nie powinien wiedzieć, że wiem o wszystkim, ale coś czuję, że próbuje zmydlić mi oczy. Rzuciłam mu jeszcze tylko obrażone spojrzenie i całkowicie się od niego odwróciłam. Usłyszałam mruknięcie w stylu: „No weeeeź”, a następnie poczułam jak ktoś zmusza mnie bym wstała. Odwróciłam się i spojrzałam gniewnie w jego oczy. Miałam ochotę mu wszystko wygarnąć, ale przecież sama nie jestem w porządku wobec niego. Okłamałam go mówiąc, że nic nie wiem. Nie przypuszczałabym, że to wpłynie na naszą wspólną przyszłość. W końcu to nic nie zmieni. Przynajmniej teraz tak myślę. Tylko dlaczego to wszystko musi być takie skomplikowane? Dlaczego los musi wymuszać na nas kłamstwa? Okłamujemy siebie nawzajem tylko po to by nie zranić drugiej osoby, a właśnie w ten chory sposób to robimy. Nie rozumiem już sama siebie, nie wiem co robię. Jednocześnie chcę wszystko wykrzyczeć mu w twarz, a jednocześnie mam wszystkiego dość i najchętniej zaszyłabym się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Czuję, że spod powiek wypływa niechciana łza. Chcę ją szybko otrzeć, tak, żeby Chester tego nie zobaczył. Po raz kolejny wyjdę na idiotkę panikującą z byle powodu. Nie chcę, nie chcę, nie chcę! Losie, daj mi w końcu spokój, ja chcę normalnie żyć!
Próbuję podnieść rękę lecz nie mam siły. Nie potrafię się zdobyć na nic innego oprócz płaczu. I właśnie wtedy poczułam, jak Bennington otarł moją twarz i przytulił mocno do siebie. Zaczął mnie spokojnie kołysać, a ja powoli się uspokajałam. Już wszystko było w porządku, już byłam w stanie się odezwać, kiedy dotarł do mnie zapach jego perfum. Ten sam co tamtego wieczora. Wszystko mi się przypomniało, nie mogłam wytrzymać tego napięcia. Odepchnęłam go od siebie, wprawiając go w zdziwienie. Rzuciłam na ziemię moją torebkę i powiedziałam:
-Przepraszam, ja… Ja muszę się przejść.
I zerwałam się biegiem. Chciałam uciec od wszystkich problemów, od tych wszystkich kłamstw którymi się otaczam. Biegłam przed siebie, nie widząc nic oprócz odległego celu: nikąd. Biegłam do nikąd, tam gdzie nikt mnie nie znajdzie, tam gdzie nie usłyszę nikogo, tam gdzie będę sama. Nie docierały do mnie krzyki przechodniów wyrażających swoje oburzenie moim zachowaniem. Nie widziałam zmartwionego spojrzenia chłopaka siedzącego na ławce, nie usłyszałam pytania o to czy wszystko w porządku zadanego przed staruszkę karmiącą gołębie. Czułam pustkę. W sercu, w głowie, w ciele. Nie czułam siebie, wydawało mi się, że mnie nie ma. Ale czyż nie o to mi chodziło? Żeby choć na chwilę stąd zniknąć? Właśnie tak, właśnie to miałam na myśli. I jestem z tego powodu zadowolona. Nie słyszę, nie widzę, nie myślę, nie czuję. Biegnąc wpadłam na kogoś, ale całkowicie to zignorowałam. Bo co mi to da? Podejdę, przeproszę i co powiem? Że zakochałam się i nie wiem co z tym zrobić? Że okłamuję sama siebie, że wszystko jest w porządku? Nie, nie powiedziałabym tego. Dlatego też pobiegłam dalej, pozostawiłam to za sobą. Jak wszystko co istniało. W końcu wbiegłam do lasu. Dookoła były tylko drzewa. Biegłam na ślepo, w losowo wybrany kierunek. Wciąż uciekałam. Uciekałam przed goniącą mnie rzeczywistością. Liczyłam na to, że uda mi się uciec, ale się przeliczyłam. Biegnąc, nie zauważyłam wystającej gałęzi. Stało się nieuniknione: runęłam do przodu jak długa. Upadłam prosto w leżące na ziemi igły, szyszki i patyki. Co dziwne, nie bolało tak bardzo. Leżałam tak i nie podnosiłam się. Starałam się zostać w właśnie takiej pozycji i nie myśleć. Jednak nie długo potem usłyszałam kroki. Nie miałam siły podnieść głowy by sprawdzić kto to. Nie obchodziło mnie to szczerze mówiąc, nawet jeśli miałby to być morderca. Poczułam jak ktoś przewraca mnie na plecy. Ujrzałam parę niebieskich oczu i tylko je. Nie udało mi się wychwycić żadnego innego szczegółu spod kaptura. Widziałam je tylko dlatego, że błyszczały dziwnym i w dodatku znajomym blaskiem. Nie potrafiłam sobie przypomnieć kto miał takie oczy.
-No proszę. Nie myślałem, że się ponownie spotkamy- usłyszałam ociekający kpiną męski głos.
Właśnie wtedy zrozumiałam w jakie kłopoty się wpakowałam. Chłopak zdjął kaptur i wtedy go ujrzałam: Takie same blond włosy i ten sam wyraz twarzy na mój widok. Obrzydzenie i pogarda. Tylko to potrafiłam wyczytać z jego oczu. Chciałam uciec, jednak nie miałam siły by się podnieść. Zdołałam tylko wyszeptać:
-Daniel…
Spojrzał na mnie z wyższością i powiedział:
-Witaj znowu Julka. Jak to miło, że po tych pięciu latach znów mogę cię zobaczyć. I jak ci się układa? Mam nadzieję że jak najgorzej, bo nie zasługujesz na nic co dobre. Jesteś nieudacznikiem życiowym i zapamiętaj to sobie. Nikt cię nigdy nie zechce i nie licz, że ktokolwiek się zmartwi jak zginiesz. Bo zginiesz i to marnie.
Nie bałam się. Wiedziałam, że nikt mi już nie pomoże, więc po co się miałam stresować jakimś głupim strachem? Co z tego, że właśnie spotkałam swój koszmar z dzieciństwa? Że spotkałam chłopaka, który mnie pobił i nie wiadomo co jeszcze chciał zrobić? Teraz nic mnie nie obchodziło, martwiła mnie tylko jedna rzecz. Mianowicie to, że nie powiem Chesterowi przed śmiercią wszystkiego. Starałam się zagłuszyć natrętne myśli, ale one, jak to natrętne myśli, trzymały się mnie jak rzep psiego ogona.
Poczułam, jak Daniel podniósł mnie i zaczął gdzieś nieść. Nie chciałam o nic pytać, bo jeszcze bym tylko pogorszyła sprawę… W sumie gorzej nie może być. Albo raczej nie powinno. Jednak lepiej nie ryzykować, w końcu to świr, nigdy niewiadomo co mu wpadnie do głowy. Spróbowałam zorientować się w okolicy, jednak było to nie możliwe. Chłopak jedną ręką odwrócił moją głowę i przycisnął do swojego torsu. Nie chciałam się wyrywać, w sumie było mi wtedy obojętne co się ze mną stanie. I tak i tak mam zginąć, czym się tu martwić. Mimo wszystko, mózg zaczął mi podsuwać plany ucieczki. Mogłabym… Albo…
NIE! DAJ SOBIE SPOKÓJ! TO NIC NIE DA!- zrugałam się w myślach.
Próbowałam spokojnie oddychać, ale jednak mój oddech był przyśpieszony. W końcu, poczułam, jak ten psychopata odkłada mnie na ziemię. Znajdowaliśmy się przy małym domku. Wszedł do niego na chwilę, a następnie wrócił ze scyzorykiem. Czyli nie umrę za szybko. Zamknęłam oczy i czekałam, aż zimne żelazo zetknie się z moją skórą, ale zamiast tego usłyszałam uderzenie. Zacisnęłam mocniej powieki bojąc się je otworzyć lecz po chwili poczułam jak ktoś mnie podnosi do pozycji siedzącej. Trzymał mnie delikatnie w swoich ramionach i kołysał powoli próbując mnie uspokoić.
-Spokojnie Jula… Jestem tu…- usłyszałam głos Chaza.
-Chester? Jak mnie znalazłeś?
-Pobiegłem za tobą.
Przytuliłam go mocno i wyszeptałam:
-Dziękuję… dziękuję…
-Nie uciekaj mi tak więcej- skarcił mnie.
-Nie będę…
Byłam tak szczęśliwa. Znalazł mnie! Uratował! To było wszystko o czym wtedy marzyłam. Przeżyć. I najwidoczniej ktoś nie chciał, żeby moje życie dobiegło do końca. Wstaliśmy i ruszyliśmy powoli do domu. Po chwili mój towarzysz wręczył mi moją torebkę. Uśmiechnęłam się do niego, a resztę drogi spędziliśmy w ciszy.
***
Od tego zdarzenia minął prawie tydzień. W sumie jestem tu już od dwóch tygodni. Zastanawiam się co mnie tu jeszcze trzyma. W sumie to nic, ale bardzo zżyłam się z chłopakami. Są wspaniałymi przyjaciółmi. Mike, mój „tato” i Chester… Najwspanialszy mężczyzna na świecie. Cieszę się, że ich poznałam, bo dużo wnieśli do mojego życia. Dzięki nim, pozbyłam się niektórych problemów i zmierzyłam się w pewnym stopniu z przeszłością. Właściwie sama nie wiem co się stało z Danielem. Nie widziałam go do tej pory i tyle mi wystarczy. Mam nadzieję, że go więcej nie spotkam.
Teraz siedzę przed komputerem, ponieważ zabrałam swojego laptopa ze sobą. Włączyłam komunikator i z ulgą stwierdziłam, że nikt do mnie nie napisał. Włączyłam muzykę i zaczęłam jej słuchać. Po jakimś czasie, poszłam na chwilę do toalety, zostawiając laptopa na łóżku. Gdy wróciłam, wydawało mi się, że ktoś go ruszył. Wyrzuciłam tą myśl ze swojej głowy i usiadłam wraz z przedmiotem na kolanach.
Po chwili ktoś do mnie napisał:
„Cześć”
Nie znałam tego identyfikatora, ale mimo wszystko odpisałam:
„Hej, z kim mam przyjemność pisać?”
„Jestem… Liam”
„Nie znam żadnego Liam’a…”
„Znasz mnie i to nawet bardzo dobrze”
„No cóż, nie ważne”
„Co u ciebie?”
„Ostatnio w wszystko w porządku, a u ciebie?”
„Tak samo”
„Skąd jesteś?”
„Ze Stanów…”
„I tak dobrze mówisz po polsku?”
„Nie pamiętasz zakładu?”
„Chester…?”
Wpatrywałam się tępo w ekran i nie mogłam się na nic zdobyć. Po chwili usłyszałam głos:
-No to jak? Wygrałem?
-Tak…
Uśmiechnął się łobuzersko i usiadł obok mnie. Objął mnie ramieniem i powiedział:
-No to będzie ciekawie…
***
Mam nadzieję, że się wam spodobało :)

Piszcie sowje opinie w komentarzach, bo to jak już mówiłam motywuje :)
W przeciągu tygodnia powinno pojawić się coś nowego, tylko powiedzcie czy chcecie tą nową miniaturkę :)
Pozdrawiam,
Justyna ^_^

wtorek, 7 maja 2013

Lie

Dawno nie pisałam... Nie będę się z tego tłumaczyć, nie ma sensu. O ile nowa nota powinna być na początku marca (przyznam się: cały luty siedziałam w sanatorium) o tyle zdarzyło się trochę rzeczy, które to zmieniły. Ale napisałam coś nowego i chcę to dodać. Nie wiem kiedy pojawi się piąty rozdział. Najwcześniej 17 maja, ponieważ dziś o 19.00 wyjeżdżam na wymianę. Wracam w nocy z czwartku na piątek, a potem 17 maja mam konkurs, więc albo 17 maja wieczór, albo 18 maja... Jeszcze zobaczę :)
Jak na razie zapraszam do tej oto miniaturki bennody, o ile pozostali mi jeszcze jacyś czytelnicy...
Mam nadzieję, że się wam spodoba :)

***
Kocham ten moment kiedy on kłamie… Zawsze w ten sam sposób…
-Chester… -mówię.
-Mmm?- mruczy.
-Ujawnijmy się… Proszę… Pogadaj dziś z Talindą…
-Jasne kochanie, dla ciebie zrobię wszystko…
Obiecuje mi, że będzie cały mój, że się pobierzemy, jednak na obietnicach się kończy. Codziennie powtarza się ta sama scena. To się stało codziennością, stałą…
Kocham go, dlatego też nie mam mu nic za złe. On dla mnie zawsze będzie moim aniołem, mimo, że do takowego mu daleko. Tylko, że powoli zaczyna to na mnie ciążyć… Żyje tak jakby nie obchodziło go to, co mogę czuć przy każdym kłamstwie, które wypowiada.
Kłamstwo… to słowo może brzmieć niewinnie… Jednak dla mnie nabrało innego znaczenia. Dopóki wmawiam sobie, że w nie wierzę, wszystko jest w porządku. Codzienne zapewnienia stają się moim tlenem, moją potrzebą, moim… narkotykiem. Ale nie w tym rzecz, aby żyć na kłamstwie. Bo kiedyś misternie budowana bariera przed poczuciem żalu, runie. A moja już prawie została zrównana z ziemią… I w tej kwestii nie mam nic do powiedzenia. Jednak mogę zmienić coś i w końcu z nim porozmawiać. Może to coś da?
-Chazzy… -zaczynam niepewnie.
-Tak Mikey?
-Rozmawiałeś z Talindą?
Tego pytania się nie spodziewał. Przez myśl by mu nie przeszło, że zapytam o rzecz tak oczywistą, a jednocześnie tak bolesną. Bo przecież ja zawsze wierzyłem w to co mówił, lub starałem się by tak było. Jednak to już koniec. Nie zniosę tego dłużej. Bo dlaczego mam żyć w ciągłej niedoli przez jego chciwość? Mur runął, kochanie…
-Nie…- szepnął.
-Obiecywałeś… Miliony razy…- w moich oczach czaiły się łzy.
Znałem go za dobrze, by nie wiedzieć co teraz myśli, czy też zamierza. Jednak nie zabroniłem mu tego. Posłusznie czekałem, aż stanie się to na co czekałem: Chester przybliżył się do mnie ujmując moją twarz w dłonie. Czułem na sobie jego oddech. Łzy opuściły oczy i teraz toczyły się po moich policzkach po to, by zostały one scałowane przez Benningtona.
Spojrzał mi w oczy i pocałował mnie. Jednak ja pozostawałem nieczuły. Spuściłem wzrok by nie musieć na niego patrzeć. Bałem się powiedzieć to, co chciałem…
-Mikey…
-Nie Ches. Już podjąłem decyzję. Dopóki twoje obietnice nie zostaną spełnione nie ma i nie będzie nas.
Popatrzył na mnie szukając cienia uśmiechu zdradzającego, iż to co przed chwilą powiedziałem było żartem. Ale tego nie znalazł. Jego oczy zaszkliły się. Przytwierdził mnie do ściany i spojrzał na mnie błagalnie. Kiedy nie zareagowałem pocałował mnie tak jakby miał to być ostatni raz, po czym odszedł bez żadnego słowa pożegnania.
***
Dwa miesiące. Od tak długiego czasu me serce już nie bije. Reszta ciała jeszcze jakoś ciągnie, ale od kiedy Chester mnie zostawił wszystko straciło sens. Dusza bezskutecznie usiłuje się wyrwać do niego, a serce… Ono było, jest i zawsze będzie przy nim.
Zastanawiam się, czy tak jest lepiej. Oczywiście, że nie. Dlatego siedząc w zaciemnionej uliczce trzymam w ręce mój bilet do szczęścia- o wiele za dużą porcję narkotyków. Mój cel? Przedawkować. Po to by zejść z tego świata, w którym nic mi już nie pomoże.
Drżącymi dłońmi próbuję otworzyć torebkę, ale po chwili ląduje ona na ziemi wysypując całą zawartość. Nienawidzę tego kto to zrobił. Odwracam głowę tylko po to by wydrzeć się na jakiegoś mężczyznę:
-CO TY ZROBIŁEŚ?!?
-Uratowałem ci życie, skarbie- łagodny głos Chaza wyprowadził mnie z równowagi.
Co on tu robi? Przecież on mnie zostawił. Z-O-S-T-A-W-I-Ł! Nie dowierzając patrzę na klękającego przy mnie mężczyznę. Jak to możliwe? Po moich policzkach ciekną łzy, a on? On się uśmiecha, niemal śmieje.
-Idź do swojej żony. W końcu to ją wolisz…- rzucam kąśliwą uwagę.
-Nie mam żony- zaśmiał się przybliżając się do mnie.
Spojrzałem mu w oczy nie mogąc uwierzyć w to co słyszałem. On tylko pokręcił ze śmiechem dłonią i położył dłoń na moim policzku. Zaraz po tym złączył nasze usta w pocałunku.
-Przepraszam, Mikey. Ja… nie mam żadnego wytłumaczenia na swoje zachowanie. Ale teraz… jestem cały twój skarbie- wyszeptał.
Byłem taki szczęśliwy. Odzyskałem swoją miłość, moje serce, moje życie…
***
-Panie Bennington, nie było pana przez 2 miesiące, przez rzekome problemy zdrowotne, co się z panem działo?- spytała dziennikarka.
Popatrzyłem na Chaza. Właśnie udzielaliśmy całym zespołem wywiadu dla prasy. Mimo iż modliłem się, by to pytanie nie padło, to stało się to czego się obawiałem. Znów przypomniały mi się te jego wszystkie załamane obietnice ujawnienia się…
-Ja… przeprowadzałem rozwód- usłyszałem odpowiedź. Czyżby zamierzał powiedzieć o wszystkim?
-Jak to: rozwód?
-Od miesiąca nie jestem już żonaty.
-Dlaczego postanowił się pan rozwieść? Przecież byliście takim szczęśliwym małżeństwem.
-Od dawna się między nami nie układało.
-A może powodem nie były kłótnie, tylko w życiu pana lub pana żony pojawił się jakiś mężczyzna czy też kobieta?
-Rzeczywiście, jest pewien mężczyzna, dla którego…
-Czyli to znaczy, że żona pana zdradziła?
Zaczynałem się powoli bać. Naprawdę zamierzał powiedzieć o wszystkim? Zagłębiłem się w oparciu kanapy i poczułem, jak mój ukochany wkłada na moją dłoń pierścionek. Zmarszczyłem brwi, na co on tylko ścisnął mocno moją dłoń. O co chodzi?
-Nie, to nie tak. Talinda zawsze była w porządku i była wyrozumiała…
-To co się stało, przecież…
-Niedawno zaręczyłem się. Dokładniej przed minutą.
I wtedy mnie oświeciło. On w ten sposób mi się oświadczył… W moim oku zabłyszczała łza. Łza szczęścia. To było tak cudowne. Nie miałem mu za złe tego, że się mnie nie spytał o zgodę. Doskonale wiedział, że będzie to spełnieniem moich najskrytszych marzeń. Chciał wynagrodzić mi wszystkie krzywdy, chciał być ze mną, na zawsze…
-Jak to? Sam pan powiedział, że w życiu pańskiej żony pojawił się mężczyzna!
-Zacząłem mówić, a pani mi przerwała- zaśmiał się –powiedziałem, że jest pewien mężczyzna. Ale to nie Talinda straciła dla niego głowę… tylko ja.
-Co pan ma przez to na myśli? I o co chodzi z tymi zaręczynami?
-Przed chwilą spełniłem marzenie najbliższej mi na świecie osoby i się z nią zaręczyłem.
-Ale przecież od dłuższego czasu siedzi pan wraz całym zespołem na kanapie i udziela nam wywiadu, nie mógł pan…
-Moim narzeczonym jest Mike.
Zapadła cisza. Wszyscy wpatrywali się w nas nie wierząc w to co przed chwilą usłyszeli. Chester odwrócił głowę w moją stronę i starł kciukiem łzę spływającą po moim policzku. Pochylił się i złożył na moich ustach pocałunek. Przymknąłem oczy i oddałem go czując się w pewni szczęśliwy.
-Kocham cię –szepnął, po czym się wyprostował obejmując mnie ramieniem.
Dziennikarka patrzyła na nas jak na wariatów, po czym spytała:
-A czy możemy zobaczyć rękę z rzekomym pierścionkiem?
Uniosłem prawą dłoń do góry i pomachałem jej nią przed oczami. Ona zamrugała parę razy nie wiedząc co ma powiedzieć, więc szybko zakończyła wywiad.
***
-Kocham cię, wiesz?- powiedziałem.
-Wiem. I dlatego nie bałeś się opinii publicznej- uśmiechnął się –ja ciebie też Mikey.
Wywiad został zakończony. A my? Nie chowaliśmy już naszych uczuć. Zachowywaliśmy się normalnie, tak jak zawsze, nie wstydziliśmy się.
-Ładnie to tak było się mnie nie spytać o zgodę?- zmróżyłem oczy.
-Przecież wiedziałem, że się zgodzisz…
-A skąd ta pewność? - udawałem obrażonego odwracając się.
-Kochanie… No proszę cię…- przytulił mnie od tyłu i pocałował w policzek.
Przekręciłem się niezdarnie w jego ramionach tak, by stać przodem do niego. Objąłem go w pasie i pocałowałem. Spełnienie moich najskrytszych marzeń? Chester Bennington.
***
Mam nadzieję, że przypadło wam do gustu :) Bardzo lubię pisać bennody :)
Jeśli byście chcieli, to po skończeniu 'What I've Done' pojawi się dłuższa bennoda :)
Mam już na nią pomysł :)
No cóż, dziękuję wam za poświęcony czas i liczę na komentarze. Jeśli macie jakieś zastrzeżenia, coś wam się spodobało lub nie - piszcie. Chętnie poznam waszą opinię :)
Życzę wam miłego dnia i serdecznie zapraszam do następnego rozdziału który pojawi się niebawem :)

Justyna :)

poniedziałek, 7 stycznia 2013

004 What I've Done

Witam was w nowym, czwartym rozdziale. Z powodu roku szkolnego (nauka bla bla bla nauka bla bla bla nauka) rozdziały będę się pojawiać TYLKO w poniedziałki. Okazjonalne miniaturki są wyjątkami.
Zapraszam.
***
Obudziłam się z paskudnym bólem głowy. Próbowałam domyśleć się o co chodzi i wtedy przypomniałam sobie o wczorajszej... mmm... imprezie. Spojrzałam na lewo i zobaczyłam Chaza pogrążonego w lekturze. Okay, czyli już sobie poradził z kacem. Czekaj, Wróć! CHESTER I KSIĄŻKA? Wsparłam się na łokciach i wychyliłam się tak, by móc zobaczyć, co on takiego czyta. I wtedy mnie zamurowało. On czytał MOJE teksty i przeglądał MOJE zapisy nutowe. Spojrzałam na niego ze strachem, ale on zdawał się mnie nie widzieć. Był pogrążony w lekturze, a na jego twarzy malował się uśmiech.
-Ona jest świetna- mruknął.
Chrząknęłam znacząco, a on podskoczył nagle, a zeszyt z moimi notatkami mało nie wyleciał mu z rąk. Zarumienił się i zamknął go szybko, myśląc, że się nie zorientowałam. Wyrwałam mu moją własność i schowałam do szuflady. Spojrzałam na niego z wyższością i powiedziałam:
-A ładnie to tak, grzebać w cudzych rzeczach?
-Yyym... Sorry?
Przymrużyłam oczy i zrobiłam coś w stylu groźnego spojrzenia.
-Przepraszam, ale to leżało na wierzchu... Są świetne. Twoja twórczość, prawda?- odezwał się Chester.
-Tak, moja... Naprawdę ci się podoba?
-Dziewczyno, są świetne! Jeszcze tylko by wypadało, żebyś nagrała demo!
-Dzi-dzięki... -zarumieniłam się.
Spojrzałam na niego z uśmiechem. Odwróciłam głowę próbując przypomnieć sobie wydarzenia z wczorajszej nocy. Pamiętałam tylko rozmowę, to że zasnęłam i... pustka.
-Chaz, co się stało? W sensie wczoraj jak zasnęłam?
-Yyy... Nic- odparł szybko unikając mojego wzorku.
Czułam, że mnie okłamuje, jednak nie pytałam o nic więcej. On szybko się zerwał i powiedział:
-Posłuchaj, ja idę. Wrócę... wieczorem.
Nie zdążyłam zareagować, bo on był już ubrany i szybko wyszedł. Nawet go nie szukałam. Wiedziałam już, że coś musiało się wczoraj wydarzyć. Zażyłam szybko dawkę przeciwbólowych i próbowałam sobie desperacko przypomnieć co się wydarzyło. Spałam i co wtedy? Chwila... Obudziłam się oparta o ścianę w pokoju. Potem... weszłam do szafy? Po co? Dobra, nieważne. Zamknęłam się tam, potem wparował do mnie Chester i... chyba powiedziałam coś głupiego... A, tak! Wyleciałam z tekstem i Narni. On się zaśmiał skomentował to jakoś, a ja... uznałam chyba że się mu podobam. I wtedy... Już wiem o co mu chodziło. Całowaliśmy się. Kiedy teraz o tym myślę robi mi się głupio. Chociaż, gdyby ktoś się mnie spytał, czy żałuję, z pewnością powiedziałabym, że nie.
Pytanie brzmi tylko, czy on myśli tak samo i gdzie on do diaska poszedł? Wtedy naszła mnie przerażająca myśl. Szybko pozbyłam się jej z głowy i wyszeptałam:
-Oby nie...
***
-M-Mikey?- spytałam opierając się o futrynę drzwi.
-Hmmm?- odparł znad książki.
-Możemy pogadać?
Zamknął książkę i spojrzał na mnie. Na jego twarzy zaczęło si malować po kolei: niepewność, zaskoczenie i współczucie. Odsunął się i wskazał mi miejsce obok siebie na łóżku. Usiadłam, a on, po długim czasie milczenia i wpatrywania się w siebie odezwał się:
-Mów, co się stało?
-Bo, ja.. Ja chyba zakochałam się w Chesterze…
-To wspaniale… -urwał widząc mój wzrok i automatycznie się poprawił- To źle, bardzo źle!
Spuściłam wzrok i zwiesiłam głowę. Było mi wstyd i jednocześnie miałam ochotę zabić siebie za własną głupotę. Schowałam twarz w dłoniach i się rozpłakałam.
-Ej, spokojnie. Nie płacz, nic się nie stało- usłyszałam.
-Ale ty nic nie wiesz. Stało się i to dużo. My się wczoraj całowaliśmy po pijanemu- zaczęłam, a Mike zrobił minę typu „nie wnikam”- I Chester chyba czuje się winny. On gdzieś poszedł… Matko, tak się boję.
-Nie martw się, jest dorosłym mężczyzną.
-Mam przeczucie…
-Zobaczysz będzie dobrze.
-Obyś miał rację- stwierdziłam i się do niego przytuliłam.
***
Resztę dnia przesiedziałam jak na szpilkach. Biegałam od pokoju do pokoju nie mogąc sobie znaleźć miejsca w domu. W końcu około ósmej wieczorem zadzwonił dzwonek do drzwi. Od razu zerwałam się z miejsca wbiegłam na korytarz. Szybko otworzyłam drzwi i ujrzałam w nich zmęczonego i wyglądającego jak kupka nieszczęścia Chester’a. Rzucił mi pełne bólu, przepraszające spojrzenie i szybko mnie wyminął. Stałam jak słup soli przez jakiś czas, apotem nagle otrzeźwiałam. Zatrzasnęłam drzwi i poszłam za nim. Kiedy już go zlokalizowałam, zamknął się w łazience. Usiadłam pod drzwiami dochodząc to wniosku, że poczekam. Minęła minuta, dwie, pięć, dziesięć… Zaczęłam się niepokoić. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na drzwi. Wtedy usłyszałam pociągniecie nosem i odgłos płaczu. Gwałtownie wstałam i próbowałam wejść do toalety. Nic mi to w sumie nie dało, bo i tak była zamknięta. Przeczesałam dłonią włosy i zaczęłam główkować nad tym jak się tam dostać. Po kilku nieudanych pomysłach, przypomniałam sobie o zapasowym kluczu.
-Dzięki Mike- szepnęłam do siebie.
Po chwili już stałam pod łazienką z kluczem w ręku. Trzęsącą się ręką włożyłam go do zamka. Przekręciłam go dwa razy i ostrożnie nacisnęłam klamkę. Drzwi uchyliły się, a oczami wyobraźni widziałam napis „Congratulation” i fruwające dookoła serpentyny.
Wślizgnęłam się do pomieszczenia i ujrzałam Chester’a siedzącego  na ziemie z głową opartą o ścianę i z zamkniętymi oczami. Podeszłam do niego po cichu i uklękłam przy nim. On rozchylił powieki i spojrzał na mnie. Na jego twarzy malował się smutek i żal. Widziałam po nim, że coś jest nie tak. Spuścił głowę unikając mojego wzroku. Westchnęłam i ujęłam jego twarz w dłonie, zmuszając go by patrzył mi w oczy.
-Powiedz mi- zaczęłam- brałeś?
On pokiwał potwierdzająco głową i zasłonił twarz dłońmi. Już po chwili zaczął trząść się charakterystycznym dla płaczu wstrząsem. Wyjęłam z kieszeni chusteczki i mu podałam. On odsunął moją rękę dalej płacząc. Usiadłam obok niego i objęłam go ramieniem. Potrzebował teraz czyjegoś wsparcia. Pogładziłam go po głowie i szepnęłam:
-Spokojnie… Nie jesteś sam, pamiętaj.
On uniósł głowę i spytał:
-Zrobiłaś kiedyś coś, czego jednocześnie bardzo żałujesz, a jednocześnie bardzo się cieszysz, że to się stało?
Doskonale wiedziałam o co mu chodziło. Nie mógł sobie wybaczyć wczorajszego wieczoru. Rozumiałam także, że wolałby to zostawić za sobą. Postanowiłam grać i udać, że nic się nie stało. Nigdy nie przewidziałabym, że nie mówiąc mu o tym, że o wszystkim wiem, popełniłam błąd. I to fatalny. Właśnie to wydarzenie wpłynęło na to co się stało w niedalekiej przyszłości. Z biegiem czasu mogę oficjalnie stwierdzić, że oszukiwanie siebie nawzajem nie było najlepszym pomysłem. Ale skąd ja mogłam wiedzieć co się może wydarzyć?
-Chyba wiem, o jakiej sytuacji mówisz. Nie przeżyłam takiej nigdy, ale rozumiem, jak się możesz czuć- odparłam bez zająknięcia.
-Nie wiesz jak to jest. Mam wrażenie… a z resztę nie ważne.
Nie chciałam nalegać by mówił dalej. To mogło go tylko zdenerwować lub wywołać niechcianą kłótnię, a mi bardzo zależało na dobrych stosunkach między nami. Z resztą nie tylko na nich, ale też na samym Chesterze. Chciałabym co prawda, żeby to wszystko się wyjaśniło, ale to jest tylko jedna sprawa, przynajmniej teraz tak myślę. Bo chyba nie ma przede mną innych TAK ważnych sekretów? Nie wiem, teraz nie mogę tego stwierdzić. Ale mimo wszystko mu ufam, wierzę, że po tych wielu upadkach się pozbiera i pokaże tym wszystkim ludziom, którzy kiedykolwiek w niego zwątpili, że się mylili. I właśnie e tym momencie zrozumiałam, że ja też potrzebuję się podnieść. Bo zatonęłam wiele lat temu i do tej pory leżę na dnie przykryta maską pozornego szczęścia. Bo czy właśnie tak nie jest? Czy nie żyję wmawiając sobie, że jestem najszczęśliwszą osobą pod słońcem? Udając, że wszystko jest w porządku i mam bezproblemowe życie. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę lecz nie potrafię dopuścić do siebie tej myśli.
Powoli uspokajam swoje myśli i w duchu dziękuję Bogu za osobę jaką jest Chester. Dziękują mu za to, że wiele rzeczy w moim życiu zmienił i pokazał mi, że nie jestem sama. Spojrzałam na niego z wdzięcznością w oczach i powiedziałam:
-Wiesz? Może to śmiesznie w obecnej sytuacji zabrzmi, ale jestem ci wdzięczna za wszystko co robisz. Czy robisz dobrze, czy też źle.
On popatrzył na mnie ze zdziwieniem w oczach. Rzeczywiście, musiało to zabrzmieć co najmniej dziwnie, biorąc pod uwagę, dlaczego tu jestem. Przyszłam, żeby się dowiedzieć, co się stało i jakoś go pocieszyć, a kończy się na tym, że dziękuję mu za to że odmienił moje życie nieudacznika. Miałam ochotę wykrzyczeć całemu światu, że jestem głupia i nie mam kompletnie wyczucia sytuacji. Już chciałam go przeprosić, ale on mnie uprzedził. Ujął moją dłoń i powiedział:
-Ty nie masz za co mi dziękować. To raczej ja powinienem dziękować tobie. I jeszcze w dodatku przepraszać. Nie masz za co być mi wdzięczna, wręcz przeciwnie: powinnaś mnie nienawidzić jak wszyscy. W końcu jestem beznadziejny i…
-Przestań. Nawet tak nie mów. Niszczysz siebie mówiąc tak.
-Nie mam co niszczyć, jestem wyżarty do końca przez otaczającą mnie dookoła zawiść.
-Tylko tak ci się wydaje. Przecież na pewno istnieją ludzie, którym na tobie zależy.
-Wymień choć paru.
-Rodzina…
-Wiecznie mnie ignorowała.
-Przyjaciele…
-Nie mam takowych.
-A co z Mike’iem? A co ze mną? Myślisz, że nie zależy nam na tobie?
Kiedy usłyszał te słowa zamilkł. Skończyły mu się argumenty, bo to co powiedziałam było szczerą prawdą i on doskonale o tym wiedział. Myślę, że po prostu nie potrafił uwierzyć innym, chcącym mu pomóc ludziom. Wtedy obiecałam sobie, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by mu pomóc. W końcu cierpiał tak jak ja i wiedziałam co czuje. Całkowicie wyłączyłam się z tego co działo się dookoła, rozmyślając nad tą całą chorą sytuacją. Do rzeczywistości przywrócił mnie proszący głos Bennningtona:
-Czy mogłabyś, zostawić mnie samego? Chciałbym sobie to wszystko przemyśleć.
-Dobrze- odparłam baz wahania.
Opuściłam pomieszczenie zamykając za sobą drzwi i udałam się do sypialni. Położyłam się na łóżku i wpatrzyłam się bezmyślnie w sufit.
-Czyli jednak to była cisza przed burzą- mruknęłam sama do siebie.
***
Przeczesałem nerwowo włosy i oparłem głowę o zimną ścianę. Przejechałem dłonią po policzku próbując przypomnieć sobie dreszcz jaki mnie nawiedził, kiedy dotknęła go ONA. Jest wspaniała pod każdym względem. Inteligenta, piękna (choć i tak uważam, że w czarnych włosach byłoby jej lepiej, kiedyś trzeba jej o tym wspomnieć), zabawna, kreatywna, utalentowana i szczera. No właśnie, SZCZERA. Nie to co ja. Oszukuję ją na każdym kroku. Ranię ją i doskonale o tym wiem. Jednak to, co zrobiłem przez ten tydzień, nie jest tak straszne, jak to co cały czas robię. Do tej pory nie powiedziałem jej, że jestem wokalistą Linkin Park. Zrobiłem to bo chciałem, by ktoś polubił mnie za to jaki jestem, a nie za to kim jestem. Bałem się, że jak dowie się kim jestem, zmieni podejście do mnie. Pomyślałem, że powiem jej po jakimś czasie, ale ilekroć chciałem to zrobić, tylekroć ogarniała mnie panika. Nie potrafiłem się przyznać do tego, że ją przez cały czas okłamywałem. Bałem się jej reakcji, że mnie zostawi samego. Bo to właśnie przy niej czułem, że pustka w moim sercu się wypełnia, a w życie wkracza długo wyczekiwana radość. Naprawdę chciałbym, by ten błogostan trwał wiecznie, ale wiedziałem, że to nie możliwe. Bo gdybym mógł, złapałbym ją i nie puścił już nigdy. „Przestań marzyć Chester”- zrugał mnie mój własny mózg. „A co ty masz do marzeń?”- dzielnie broniło mnie serce. „Są nierealne” „No i co z tego?” „Zagubi się” „Jest rozsądny, przecież…”- serce i rozum kłóciły się między sobą. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziałem co robić. Jednocześnie chciałem wszystko jej powiedzieć, a jednocześnie wolałem tego nie robić.
Sięgnąłem do kieszeni spodni i wyciągnąłem słuchawki i MP3. Wybrałem pierwszy lepszy utwór, włączyłem go i wsadziłem słuchawki do uszu. Nawet nie dotrwałem do refrenu, bo tekst owej piosenki przypomniał mi tylko w jak ciężkiej sytuacji się znajduję. Cisnąłem słuchawkami o ścianę, a one rozwaliły się. Szajs. Wstałem powoli i pozbierałem odpadki. Wychodząc wrzuciłem je do kosza na śmieci. Udałem się do sypialni, ale gdy już miałem wejść usłyszałem jak ktoś śpiewa. Był to delikatny, kobiecy głos. Z początku było słychać spokój i opanowanie. Później, śpiewająca osoba, zaczęła śpiewać głośniej. W końcu osiągnęła taki stan, który można by nazwać darciem się. Później dało się słyszeć rap. Nigdy nie przypuszczałbym, że kobieta może tak dobrze śpiewać. Byłem wręcz zachwycony talentem owej osoby. Słuchając jej, nie zwróciłem uwagi na tekst. Gdybym jednak to zrobił, prawdopodobnie zorientowałbym się, że znam go prawie na pamięć. Wszedłem z zainteresowaną miną do pokoju w momencie gdy piosenka się skończyła, spojrzałem na Julę i spytałem:
-Czego słuchasz?
-Niczego- odparła.
-Jak to? Przed chwilą słyszałem świetny wokal!- oburzyłem się.
-Ummm… to byłam ja.
Otworzyłem usta i zaraz je zamknąłem. Zrobiłem to kilka razy i jestem na sto procent pewien, że wyglądałem jak karp. Zacząłem na spokojnie analizować przed chwilą usłyszaną piosenkę i nagle mnie oświeciło. Uderzyłem się z otwartej dłoni w czoło i pokręciłem głową użalając się nad swoim nierozgarnięciem. Od początku czułem, że skądś znam ten tekst. Czytałem go w końcu dziś rano z pięćdziesiąt razy! Był cudowny, aż chciałem się go nauczyć na pamięć.
Spojrzałem na blondynkę i powiedziałem:
-Masz talent i to ogromny. Nie zmarnuj go.
-Dziękuję- uśmiechnęła się nieśmiało.
-Myślałaś kiedyś o tym by wysłać gdzieś swoje demo?
-N-nie- zająknęła się.
-To pomyśl. Mógłbym spróbować coś załatwić- rzuciłem propozycję po czym szybko dodałem- mam znajomego który dużo może.
Ona tylko się uśmiechnęła. Czyli  nic nie podejrzewa. To dobrze. Usiadłem koło niej na łóżku i pomyślałem, że mógłbym spróbować zrobić z niej gwiazdę. Tylko jest ten jeden jedyny problem. Ona nic nie wie. Ale kiedyś się dowie i wtedy… tak, to dobry pomysł. Tylko to nie teraz. Kiedyś przy okazji z nią o tym porozmawiam. Postanowiłem na razie o tym nie myśleć. Odwróciłem głowę w jej stronę wpatrywałem się w nią, kiedy w końcu mi się coś przypomniało.
-Wiesz, powinnaś przefarbować włosy. Najlepiej zmienić styl- odezwałem się.
-Dlaczego?
-Lepiej by ci było w czarnych lokach. Do tego glany i kolczyk w wardze.
-Hah, skąd ten pomysł?
-Jakiego gatunku muzyki słuchasz i jaki dominuje w twoich piosenkach?
-No… metal.
-I tu masz odpowiedź na swoje pytanie. Powinnaś pokazać innym jaka jesteś naprawdę.
-Masz rację… Postaram się coś z tym zrobić.
Uśmiechnąłem się szeroko na samo wyobrażenie sobie właśnie takiej wersji Julii. Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby skorzystała z mojej rady. Zacząłem rozmyślać nad tym w czym wyglądałaby najlepiej kiedy do pokoju wszedł Mike.
-Cześć, o czym tak dyskutujecie?- zapytał stojąc w drzwiach.
-Namawiam Julię na zmianę stylu- odparłem.
-I co?- zapytał bardziej dziewczynę niż mnie.
-Zgadzam się- usłyszałem jej głos znad książki, którą zdążyła zacząć czytać.
-To świetnie- wykrzyknął Shinoda.
-Mam pomysł! Zabieram cię jutro do sklepu!- rzekłem zanim pomyślałem.
Oboje spojrzeli na mnie najpierw ze zdziwieniem, a potem z zainteresowaniem. Machnąłem ręką dając im znak, że to już nieważne. Wymownie spojrzałem na zegarek i powiedziałem coś w stylu „idę spać”. Nagle usłyszałem krzyk:
-Nie! To genialny pomysł!
Zmarszczyłem brwi i rzuciłem Mike’owi pytające spojrzenie.
-No pójdziecie jutro razem, ja i tak muszę iść. A że wracam około szóstej to i tak nie zdążycie zrobić nic głupiego- tu spojrzał na mnie znacząco a ja zrobiłem dziwną minę- więc pójdziecie tam. To nie jest w końcu tak daleko.
Kiwnąłem głową, na co on się uśmiechnął i powiedział „dobranoc”. Sam przebrałem się w piżamę i położyłem się do łóżka. Już po chwili Jula zgasiła światło i szepnęła:
-Dobranoc Chazy.
Położyła się obok mnie i zaraz po tym zasnęła zmęczona ciężkim dniem. Sam chciałbym zasnąć, gdyż byłem zmęczony, ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Te kilka słów wypowiedzianych przez Mike’a. „i tak nie zdążycie zrobić nic głupiego”. Co to miało znaczyć? Czyżby widział o wszystkim? A jeśli tak to skąd? Jula mu nie powiedziała, bo nic nie wie… Chyba. W tym momencie zacząłem się wahać. Ale nie możliwym jest żeby mnie okłamała. Uspokoiłem się zapewnieniem że nic nie wie. Przynajmniej chciałbym żeby tak było.
Postarałem się zignorować tą sprawę i w spokoju oddać się w objęcia Morfeusza. Niestety moje próby były bezowocne. Czyżby to były konsekwencje tego, że jej nie powiedziałem o TYM? Nie chcę o tym myśleć, nie teraz. Opróżniłem mózg z jakichkolwiek myśli i w końcu po kwadransie zasnąłem.
***
Długi mi w sumie wyszedł XD
No cóż, komentujcie (subskrybujcie, żółty magiczny guziczek - if you know what i mean) i dziękuję że czytacie. W razie zastrzeżeń, chęci pochwały itd. proszę piszcie.
I na koniec (nie miałam kiedy) wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!
Do następnego rozdziału!
Pozdrawiam, Amyy^^